Stanisław Żerko: W przestrzeni publicznej powinna zaistnieć świadomość, że zostaliśmy brutalnie pozbawieni reparacji wojennych od naszych zachodnich sąsiadów.
Pisząc
o formule pojednania, która znalazła się w liście biskupów polskich do
niemieckich z 1965 r., twierdzi pan, że pojednanie polsko-niemieckie
jest oparte na fałszywej symetrii.
List
biskupów polskich był bardzo odważny i wyprzedzał epokę, ale wraz z
formułą o wzajemnym przebaczeniu wprowadzał ryzykowną tezę sugerującą
rzekomą symetrię win obu stron. Teza ta dla niektórych w Niemczech stała
się niestety podstawą ułożenia stosunków z Polską na dość wątpliwym
fundamencie. Jest zresztą mało znanym faktem, że odpowiedź episkopatu
niemieckiego była niejednoznaczna, a sam kardynał Wyszyński był nią
wręcz rozgoryczony. Uważam zresztą, że pojednanie jest w relacjach
międzynarodowych terminem z innej sfery, pełnym patosu, trącącym
teologią i mistyką, rzekłbym nawet – pustym. Nam tymczasem jest
potrzebna po prostu normalność, dobrosąsiedzkie stosunki, partnerstwo.
Niestety w ostatnim 25-leciu tego partnerstwa było bardzo mało. W latach
90. w Polsce słowo pojednanie odmieniano przez wszystkie możliwe
przypadki, tymczasem kanclerz Helmut Kohl po 1989 r. przyjechał do nas
tylko raz, a rządził przecież bardzo długo, do 1998 r. W tym samym
czasie w Moskwie bywał wielokrotnie. Retoryce pojednania i zapewnieniom o
świetnej współpracy towarzyszyło m.in. bardzo stanowcze odmowne
stanowisko niemieckie w sprawie reparacji. W latach 90. udało się
skłonić stronę niemiecką do wypłacenia częściowych odszkodowań więźniom
obozów koncentracyjnych oraz (po wielkich trudach) ofiarom niewolniczej
pracy przymusowej, ale były to stosunkowo niewielkie kwoty. Pamiętajmy
też o lekceważeniu przez Berlin polskich interesów w związku ze sprawą
gazociągów Nord Stream 1 i Nord Stream 2, a także o wieloletnim sprzeciwie wobec budowy stałych baz NATO na terenie Polski.
Co możemy zyskać na przywracaniu w debacie publicznej tematu reparacji?
Nie
znam kalkulacji polityków obozu rządzącego. Pamiętajmy jednak, że
powinno nam chodzić o prawdę. Przypomnijmy fakty: pod naciskiem ZSRR
rząd Bolesława Bieruta zrzekł się 23 sierpnia 1953 r. reparacji od
Niemiec. Ówczesna Rada Ministrów oświadczenie przyjęła bez dyskusji, po
zaledwie półgodzinnym posiedzeniu, zaledwie jeden dzień po układzie ZSRR
– NRD. Posunięcie radzieckie wiązało się z kolejnym zygzakiem w
rozgrywce Kremla wokół Niemiec. To było zresztą dwa miesiące po krwawo
stłumionym powstaniu robotniczym w NRD. Towarzyszył temu szantaż
ekonomiczny wobec Polski: wraz ze zgodą na rezygnację z reparacji ZSRR
ze swej strony rezygnował z dalszego pobierania z PRL węgla,
dostarczanego po „umownych cenach specjalnych”, nawet 10-krotnie
niższych od cen światowych. W związku z tym niektórzy prawnicy, np.
prof. Jan Sandorski (Uniwersytet im. Adama Mickiewicza), twierdzą nawet,
że rezygnacja rządu
Bieruta z reparacji jako wymuszona jest nieważne ab initio (od
początku). Z całą pewnością deklaracja o zrzeczeniu się reparacji (bo
nawet nie był to układ PRL – NRD) była całkowicie sprzeczna z polską
racją stanu. Na marginesie wspomnę, że w ramach tych reparacji do 1953
r. otrzymywaliśmy (zawsze za pośrednictwem ZSRR) np. miliony (tak:
miliony!) egzemplarzy dzieł Marksa, Lenina i Stalina drukowanych we
wschodnioniemieckich drukarniach. Owszem, dostawaliśmy statki i tabor
kolejowy, ale jednocześnie musieliśmy opłacać to wysyłaniem do ZSRR
węgla za bezcen.
Obecnie szanse na uzyskanie reparacji wydają się jednak stosunkowo małe. Jest sens wracać do tematu?
Wątpię, by udało się uzyskać reparacje. Większość prawników
stoi na stanowisku, że ze względów formalnych niczego nie da się ugrać.
Strona niemiecka jest w tym względzie od kilkudziesięciu lat twarda.
Niestety, rządy RP po 1990 r. nie chciały tej sprawy podnosić, uważając,
że popsuje to wzajemne stosunki. Ale warto, by przynajmniej w
przestrzeni publicznej zaistniała świadomość, że my tych reparacji
zostaliśmy brutalnie pozbawieni. A powołując się na słynne słowa
polskich biskupów z 1965 r.: „udzielamy wybaczenia i prosimy o nie”,
można o tym zapomnieć. Przypomnienie w przestrzeni publicznej w spokojny
i rzeczowy sposób sprawy odebranych nam reparacji za II wojnę mogłoby
paradoksalnie stanowić pewien atut skłaniający do wypracowania bardziej
partnerskich relacji z naszym niemieckim sąsiadem i sojusznikiem.
Spokojny i rzeczowy sposób? To nie jest styl debaty publicznej w Polsce.
Dostrzegam
silne antyniemieckie akcenty w mediach publicznych. To idzie niestety
za daleko i trąci nawet jakąś obsesją. Wytwarzanie antyniemieckiej
atmosfery prowadzi donikąd. Polska dyplomacja słusznie reaguje na
posługiwanie się w Niemczech terminem „polskie obozy koncentracyjne”,
ale są to jednak marginalne incydenty, które są u nas ponad miarę
rozdmuchiwane. Jednak już sprawa reparacji niemieckich mogłaby stać się
stałym elementem polskiej polityki historycznej. Tym bardziej że znaczna
część niemieckiego społeczeństwa po prostu nie wie, czym była okupacja w
Polsce i jakie zbrodnie tu popełniono. Opinia publiczna, zwłaszcza w
Niemczech, powinna się dowiedzieć, że Polska – wskutek agresji
niemieckiej i okupacji państwo chyba najbardziej poszkodowane – została
praktycznie pozbawiona reparacji, i to już bardzo szybko, w szczytowym
okresie zimnej wojny. A korzyść finansową odniosły Niemcy, które
wymuszony na niesuwerennej Polsce akt zrzeczenia się reparacji
bezwzględnie i cynicznie wykorzystały. RFN chętnie odwołuje się do etyki
i moralności, więc warto zwrócić uwagę na tę hipokryzję. Tym większą
irytację odczuwam, gdy słyszę po raz kolejny o „pojednaniu”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz