środa, 7 maja 2014

Do Rzeczy nr 67


















Wybory do PE nie są takie ważne, więc dla skeczu zagłosuję na Korwina.
Lepiej nie będzie, ale przynajmniej śmieszniej.

Dodatkowo opowiadam się za wyzwoleniem ludzi pracy od ucisku fiskalnego.
Podatek dochodowy jest anty pracowniczy i powinien być zlikwidowany.
Ogólnie moim wzorem jest minister Mieczysław Wilczek.







Wg mnie KNP w ciągu kilku najbliższych lat może spokojnie
osiągnąć poziom 15%. Niektórzy się martwią co będzie jak Korwina zabraknie?
To ja wam odpowiam: będzie tylko lepiej. Korwin swoje już zrobił.
Teraz tylko miesza i straszy. Lubię i cenię JKM, ale on nic nowego już nie wymyśli.
Trzeba go zrobić honorowym prezesem i dać mu ciepłe kapcie.




* * *


Nowa książka Ziemkiewicza.

W sumie chyba nic nowego, ale jak ktoś lubi publicystykę RAZa to polecam.
Ja doceniam, choć rzecz jasna Ziemkiewicz często mnie denerwuje gdy przesadza i 
traci kontakt z ziemią. Pisze on, że Polska straciła połowę swego
rdzennego terytorium. Chciałbym zobaczyć jak Ziemkiewicz osobiście
jedzie do Wilna czy Lwowa i tłumaczy tamtejszym tubylcom, że oto
znajdują się na rdzennie polskiej ziemi.

Był sobie taki konserwatysta, pułkownik von Stauffenberg, który przyjechał 
do Polski we wrześniu 1939 by wytłumaczyć buntowniczym Polakom, że
przecież Poznań, Katowice, Gdańsk to rdzennie niemiecka ziemia i ma należeć do Rzeszy.
A polscy tubylcy jak będą posłuszni to może dostaną stanowiska w administracji średniego szczebla.




Piotr Semka celnie podstawia zamiast słowa "Rosja" określenie "III Rzesza".
Jak na dłoni ukazuje nam to pewną przesadę i niekonsekwencję literata Ziemkiewicza.
Choć z drugiej strony ja rozumiem, że jest jednak pewna cywilizacyjna różnica
pomiędzy Niemcami a Rosją. Każdy endek to wie. 



Podoba mi się co pisze Bronisław Wildstein. 
"II wojna światowa była dla nas katastrofą, ale nie zostaliśmy wcieleni do Związku Sowieckiego.
Wprawdzie przesunięto nasze granice, ale terytorium zmiejszyło się niewiele i na tyle
zachowaliśmy niepodległość ducha, aby przeciwstawić się komunizmowi. 
Czy było by to możliwe gdybyśmy wybierali owe 'pragmatyczne' rozwiązania,
które proponuje Ziemkiewicz?"


Ogólnie z wojny naród polski wyszedł obronną reką.
Zaś stworzenie pro moskiewskiej Polski w roku 1944 było dziejową koniecznością.













Piotr Gursztyn ciekawie na temat ciężaru lewej kasy.







Waldemar Łysiak opisuje agenturalny mesjanizm Towiańszczyzny.
W dużej mierze zgadzam się z mistrzem Łysiakiem.

Autor określa doktrynę Towiańskiego jako czyste mętniactwo. Fajne hasło.

Jednak jako polski nacjonalista w innym miejscu lokuję źródła
mojej niechęci wobec Towiańskiego. Otóż Towiański promował
kosmopolityczne chrześcijaństwo, które moim zdaniem osłabia ducha narodowego.

Jesteśmy Polakami, więc mamy obowiązki polskie.

Powinien nas cechować egoizm narodowy - podobny to
egoizmu jaki stosują państwa zachodnie.

Chrystianizm należy odrzucić jako zbędny i wręcz szkodliwy.
Polakiem trzeba się urodzić, a chrześcijaninem może zostać każdy
mieszkaniec planety praktycznie z dnia na dzień.


Zaś ludowy katolicyzm należy zostawić w spokoju i nie ruszać tego tematu.
Wiara ludowa u Polsce to zupełnie co innego.
To jest nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostanie słowo!


Zawsze mi się podobało jak Słowacki i Mickiewicz
mieli takie ludowo słowiańskie inspiracje.

Choć oczywiście w kwestii geopolitycznej i gospodarczej
słowiańskie klimaty wyglądają już nieco inaczej.
W sprawach finansowych nie mam sentymentów.


* * *


Literat Łysiak wielokrotnie akcentował swe sceptyczne nastawienie
wobec ustroju demokratycznego. Podobnie zresztą jak Korwin che, che...

Ja osobiście jestem wielkim orędownikiem ludowładztwa, a
Szwajcaria jest dla mnie ciekawym wzorem.

Wiele spraw można rozstrzygać na drodze głosowania ludowego.
Podobno w Helwetii kantony niezależnie decydują o takich
sprawach jak aborcja czy konkordat. Ciekawe jak nasze
16 województw głosowało by w takich sprawach.

Obawiam się, że w kilku lewica poniosła by sromotną porażkę, ale
przynajmniej kilka (Wrocław, Poznań, Szczecin) uratowało by
nasz kraj przed całkowitą watykańską okupacją.










Zupełnie nie wiedziałem, że Waldemar Łysiak za młodu śpiewał z
zespołem Niebiesko Czarni w ich wczesnym okresie. Dla mnie niespodzianka!














Polecam ten tekst Ziemkiewicza




W 75 rocznicę mowy Becka: Honor był tylko pretekstem!


Równo 75 lat mija od głośnej i brzemiennej w skutki mowy sejmowej Józefa Becka. Równo 11 dni pozostało do rozpoczęcia przedsprzedaży mojej książki „Jakie piękne samobójstwo”. Jej fragment ukazał się dziś w tygodniku „Do Rzeczy”. Ukazały się też dwie recenzje moich redakcyjnych kolegów z książek Piotra Zychowicza (nie wiedzieć czemu udające recenzje z „Samobójstwa”). Piotr Semka i Bronisław Wildstein kontynuują w nich gdybologiczny spór o to, czy gdybyśmy w 1939 roku nie postawili się Hitlerowi, to by było potem trochę lepiej czy jeszcze gorzej.
Być może sam ponoszę za to część winy, wybierając do druku fragmenty z początku książki, w tym zdanie o Petainie i honorze, które wybiła redakcja jako lead tekstu. W kontekście całej książki ten wątek znajduje rozwinięcie, którego zajawka nie sygnalizuje.
W każdym razie, wbrew temu, co może na tej podstawie sądzić zdezorientowany czytelnik, moja książka nie kontynuuje sporu o „iść z Hitlerem na Stalina”. Raczej, przepraszam, jeśli brzmi to nieskromnie, zamyka go. Że należało, to dla mnie poza dyskusją, pytanie, na które staram się odpowiedzieć, brzmi: dlaczego tego nie zrobiliśmy, tylko podłożyliśmy się na oczywistą zagładę?  

Gdybologia jest jałowa, stosowna tylko do włożenia kija w mrowisko – ale on już został włożony i nie marnował bym kilku lat ciężkiej pracy na robienie tego powtórnie. Jeśli patrzeć z perspektywy roku 1936, 1937, kiedy to przespaliśmy szansę ocalenia i wzmocnienia państwowości, a nawet roku 1939, gdy już było na to za późno – sprawy są oczywiste, a używane dziś argumenty pozbawione sensu. Nikt w latach trzydziestych nie wiedział, że Hitler będzie kiedyś uważany za największego zbrodniarza historii, nikt, z samymi Żydami na czele, nie traktował poważnie jego antysemickich pogróżek, nikt się nie brzydził zawieraniem z nim paktów. Becka, uważanego powszechnie za polityka prohitlerowskiego wiodącego Polskę do trwałego powiązania z III Rzeszą, krytykowano za różne sprawy, ale nikt nie próbował twierdzić, że jego kumanie się z Hitlerem Polskę hańbi.
Nie streszczając zanadto tego, co znajdą Państwo w książce: do katastrofy musiała Polskę doprowadzić sama polityka „równego dystansu do obu sąsiadów”. Nawet, gdyby w Niemczech nie doszło do puczu nazistowskiego, a w Rosji nie wygrali bolszewicy! Gdyby w Berlinie rządził demokratyczny kanclerz pokroju Eberta czy Wirtha, a w Moskwie generał Denikin, nie byliby oni mniej antypolscy – na antypolski rewizjonizm skazywała ich geopolityka i Traktat Wersalski.  

Elementarna polityczna logika jest niezmienna, wtedy czy dziś. Mając po bokach dwóch byłych zaborców, zawdzięczająca powstanie tylko ich chwilowemu osłabieniu Polska, obserwując wzrost potęgi obu, i fizycznie nie będąc w stanie ani go powstrzymać (punkt zwrotny: powtórne odrzucenie przez Ententę polskiej propozycji wojny prewencyjnej po wymówieniu przez Niemcy traktatowych ograniczeń), ani też mu sprostać, miała tylko dwie możliwości. Albo szukać zbliżenia z jednym byłym zaborcą przeciwko drugiemu, albo „zachowując równy dystans” doprowadzić do nieuchronnego antypolskiego porozumienia i nowego rozbioru. Sanacja wybrała drugą możliwość.
Dlaczego? O tym właśnie piszę, nie o „gdyby”. Dlatego, że Sanacja kierowała się wyłącznie polityką wewnętrzną, utrzymaniem władzy przez rządzącą klikę. Była to bowiem, zwłaszcza po śmierci Piłsudskiego, taka ówczesna PO, bezideowa sitwa, która równie dobrze mogła budować sprawiedliwość społeczną wedle recept tradycyjnie socjalistycznych (co do pewnego momentu czyniła) jak i, dla załapania się na wzbierającą falę narodowych radykalizmów, państwo faszystowskie na wzór Mussoliniego (co od pewnego momentu czyniła) – aby tylko wszystkie stanowiska, władza i wpływy pozostały w kręgu tych, którzy dzięki legendzie Piłsudskiego, przemocy, fałszowaniu wyborów i stopniowo narastającemu terrorowi zamienili świeżo zmartwychwstałą Polskę w swój folwark.

W tym celu Sanacja posłużyła się podobnym sposobem co naziści w Niemczech – „zhisteryzowała Polaków”. Nikt, kto nie pogrzebał w źródłach z epoki, nie jest w stanie wyobrazić sobie rozmiarów mocarstwowych urojeń, w jakich bujała II Rzeczpospolita. Karmieni cenzurowaną prasą i „państwowotwórczą propagandą” Polacy ówcześni naprawdę wierzyli, że jesteśmy mocarstwem równym Niemcom i Rosji, i że zaraz sięgniemy po należne nam jako mocarstwu kolonie w Afryce.
Reżim potrzebował tej mocarstwowej paranoi do swojej legitymizacji. Potrzebował też do tego celu „małej, zwycięskiej wojenki” co i raz. Sojusz z Hitlerem dwukrotnie takową zapewnił – po wejściu na Zaolzie i upokorzeniu Litwy notowania Rydza, Becka i Mościckiego w sondażach poszybowałyby pod niebiosa, oczywiście, gdyby wtedy robiono sondaże.
Gwałtowana zmiana sojuszy – przez samego Becka zachwalana jako „manewr artylerii konnej”, która nagłą zmianą frontu rozstrzyga bitwę ­– i porzucenie Hitlera na rzecz Wielkiej Brytanii miało dać trzecie zwycięstwo, ostatecznie ugruntowujące „ozonową” władzę: „dając nauczkę Hitlerowi” i „przywołując Niemcy do porządku” zamierzali Beck, Rydz i Mościcki ostatecznie zdelegitymizować opozycję (której antyniemieckość właśnie przechwycili) i ugruntować swą pozycję tych, którzy uczynili Polskę „mocarstwem”. Mając za sojusznika największą potęgę (jak sądzili) ówczesnego świata uważali za pewne, że Hitler zrejteruje, a choćby był tak głupi, by wywołać wojnę – przegra ją  sromotnie.

Mechanizm polityczny tego „manewru artylerii konnej” był identyczny jak niedawnego skoku notowań Tuska, gdy wykorzystując wojnę na Ukrainie odebrał on PiS-owi antyputinowską retorykę, w dnia na dzień z twórcy pojednania z Rosją przemieniając się w pogromcę putinowskiego imperializmu.  
Tak to było – wymowa faktów jest jednoznaczna, oczywista, i dyskutować z tymi faktami nie można. Można jedynie uciekać w argumenty gdybologiczne, moralizowanie i pławienie się w ocalonym kosztem zagłady honorze.
W 75 rocznicę chcę mocno, najmocniej jak umiem, powiedzieć: przecież honor był dla Becka tylko pretekstem! Czyście oślepli, że tego nie widzicie?
To nie znaczy, że Beck nie wierzył, generalnie, w to co mówił. Zapewne wierzył, że honor jest rzeczą bezcenną, podobnie jak zapewne był patriotą. Ale równie dobrze mógłby się do honoru i patriotyzmu odwołać przy innej okazji, na przykład, twierdząc, że nie możemy się pogodzić z rozbiorem Czechosłowacji i staniemy zbrojnie w jej obronie, by pokój jest rzeczą cenną i pożądaną, ale tylko jedna rzecz w życiu narodów… Znacie to Państwo. Odwołał się zaś wtedy, gdy podpowiadał mu to interes Władzy, do której należał, tak, jak sobie ten interes wyobrażał.
Więcej na ten temat – już za 11 dni, w książce. Oczywiście, powyższy wątek nie jest w niej jedynym. Nie jest nawet najważniejszy. Ale skoro do debaty publicznej przebiło się, że dziś okrągła rocznica – zwracam na niego uwagę. 
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz